wtorek, 10 lutego 2009

pamiętnik z Logana c.d.

26 Maj
4160 metrów. Siedzimy w namiocie. Czapa szyje spodnie co mu się 60 m niżej rozerwały rakiem. Ja trzymam botki w śpiworze a w nich ciepły posiłek który zaraz zjem. Dzisiaj wcześniejsza pobudka. 6.45. Zrobiłem herbatę, później musli i Czapa nieświadom tak wczesnej pory wstał także. W lekko ponad 2h pokonaliśmy najtrudniejszy kawałek (dzień wcześniej ten sam odcinek zajoł nam 4,5 h) i zadowoleni wykonaliśmy parę telefonów. Później chyba z 10 wyciągów w górę. Do 4100 wciągaliśmy sanki na linie. Tam zjedliśmy lunch i ruszyliśmy dalej do góry. Zaczeło mocno wiać i zaszło słońce. Po jakiś 20 min Czapa nie może iść bo mu paluchy w skorpach zamarzły. Mi też zimno. Kopiemy wielką dziurę na namiot, schodzimy jeszcze po sanki i już leżymy w namiocie. W sumie i tak jest już dwudziesta. No nic, zabieram się za kolację.
27 Maj
4500 m. Zimno. Ręce popękały mi w wielu miejscach bardzo boleśnie. Cały dzień zasuwamy w górę, wciągamy sanki za sobą używając pałanietek. Po 16 robi się bardzo zimno, zwłaszcza w stopy. Nie oddtajały do teraz. Z tego miejsca gdzie nocujemy wykonaliśmy jeszcze 2 wyciągi jednak zatrzymała nas przepaść. Seraki się poprzestawiały i droga jest nie do przejścia. Wróciliśmy więc w dół i jutro spubujemy inną drogę. Dzieli nas 200 m od plateau szczytowego. Zanurzam się w śpiwór. Dobranoc.
28 Maj
5000 m. Summit Plateau ! Udało nam się dotrzeć do plateau szczytowego. Rano ruszyliśmy i po 2 h wydostaliśmy się z labiryntu seraków. Później jednak trzeba było wrócić po resztę rzeczy. Około 16 byliśmy poza East Ridge. Wysokość daje o sobie znać, ciężej się oddycha. Marzną też palce u stóp. Widać już wierzchołek wschodni. Rozbijamy się zmęczeni na plateau szczytowym. Znikła gdzieś ekspozycja z East Ridge. Mimo jeszcze większej wysokości, wrażenia tego nie ma. Za drzwiami namiotu olbrzymie pole lodowe. Silne podmuchy wiatru szarpią namiotem. Potrzebujemy jeszcze 2 dni dobrej pogody. Jedzenia zostało na 8 dni. Już wiemy że zabraknie. Palce u stóp ciągle zimne, ręce popękane. Już tak niedaleko. Czy Logan nas dopuści ? Modlę się o dobrą pogodę i zanurzam w śpiworze. Włączam muzyczkę by zagłuszyć wiatr.
29 Maj
Sztorm. Ciągle plateau szczytowe. Całą nic wiało i szarpało namiotem. Spało się ciężko. Rano namiot przysypany śniegiem. Słońce lecz straszny wiatr. Później męczyliśmy się z przygotowaniem śniadania. Próbowaliśmy nawet gotować w namiocie. Udało się jakoś. Przed 11 ruszyliśmy. Szło się ciężko, cały czas wiało. Zadymka śnieżna. Doszliśmy do grani prowadzącej na wierzchołek wschodni, czyli prześlijmy 1,5 km. Warunki fatalne. Czapa próbuje kopać dół na namiot ale za twardo. Cofamy się więc w poszukiwaniu lepszego śniegu. Sytuacja wygląda słabo. Jesteśmy na 5000 m. Walczymy z dołem pod namiot. Kopiemy głęboko i tniemy bloki śnieżne na mur. Teraz już leżymy w namiocie. Nad nami straszna wichura. W podmuchach wieje spokojnie ze 100 km/h. No nic, totalne załamanie pogody. Pozostaje nam czekać. Chowam się głęboko w podmoknięty śpiwór i włączam muzyczkę co by na chwilę odetchnąć od zaistniałej sytuacji. Co jutro ?
30 Maj
Kibel. Sztorm. Ciągle szarpany i zasypywany namiot. Całą noc szalał wiatr. Ciężko się spało. Używam słuchawek jako zatyczek do uszu. Rano okazało się że jesteśmy niemal całkowicie zasypani. Czapa wyszedł odkopać namiot. Później lezymy. Jakieś śniadanko z niepełnej paczki musli i drzemka. Cały czas wieje. Teraz jest około 14. Komunikaty od Joasi niewiele prognozują. Pozostaje nam czekać. Jesteśmy tu uwięzieni jak 2 sardynki w puszce. Do szczytu tak niedaleko. Jesteśmy już zmęczeni. Chyba się aklimatyzujemy leżąc tutaj, ale nie czuję żebym odpoczywał. Jedzenia też dużo nie zostało. Nie wiemy ile musimy tak czekać, może to i dobrze. Trzeba się zająć czasem aby szybko płynoł. Dobrze że jest muzyka. Czapa leży w drugim kącie namiotu i też walczy z nudą. Szkoda że nie wzieliśmy kart choć i tak najwygodniej się leży. Miednica boli od przewalania się z boku na bok. Śpiwór coraz bardziej moknie. Zaraz muszę wyjść odkopać namiot, moja kolej. Tak mi się nie chce, na zewnątrz ciągła zadymka. Co by tu jeszcze napisać ?
Jest super, to i tak pierwsze załamanie pogody odkąd wyruszyliśmy z Sewarda. Może to i lepiej że złapało nas tu niż na East Ridge, choć tam pewnie by tak nie wiało. Albo jak byli byśmy tu 2 dni szybciej ? Czy się uda ? Czy wystarczy nam czasu ? Z tymi pytaniami zanurzam się do śpiworka, wysłucham parę utworów i zmobilizuję się co by wyjść na zewnątrz i odkopać namiot.

Brak komentarzy: