czwartek, 29 stycznia 2009

paiętnik cz2

11 Maj
Ciągle na morena lodowca. Wczoraj nie dałem rady pisać i zasnąłem. Więc teraz kontynuuję…
… uzupełniamy brakujące rzeczy, kupujemy paliwo, Czapa wali ostatnią espresso. Z Jeremaya dogadaliśmy się że zapłacimy mu za godzinę lotu (300 $) w zamian za transport. Jedziemy jeszcze do Scotta który pożyczył nam auto. O 14 gotowi jedziemy do Rube. 14.30 przyjeżdża Jeremaya i jedziemy na jego niewielką motorówkę. Pakujemy manatki i w drogę. Motorówka ma silnik 90 koni i jest bardzo szybka. Zatoka jest spokojna. Po drodze Jeremaya wyrzuca sieci. Prawie dwie mile liny z haczykami na które dzień wcześniej nakładał przynętę. Później odnajdujemy przesmyk na Malaspina Lake. Jeremaya jest świetnym rybakiem i zna swoją łódź. Dzięki temu pokonujemy płytkie przeszkody nawet na 0.5 m. Docieramy na Malaspina Lake które ciągle pokrywa lód ale niestety nie na tyle silny by nas utrzymał. Przebijamy się dzielnie przez lód tak daleko jak się da i wyskakujemy na brzeg. Krótkie pożegnanie i zabieramy się do roboty. Motorówka niknie w dali a my targamy tobołki na dwa razy w bardzo trudnym terenie. Lodowiec pchając ziemię i lód tworzy moreny które przykryte są ostrymi Kamolami. Cały czas w górę i w dół. Tego dnia pokonujemy w linii prostej 2.2 km. Znajdujemy kawałek śniegu i tam stawiamy obóz. Zmęczony niemal natychmiast zasypiam.
Noc spokojna. Niedźwiedzie choć głodne nie powinny się tu zapuszczać. Dzisiaj orka od rana. Targanie tobołów, sanek i zapasów. Ostra harówa. Czasem słońce, czasem deszcz. Teraz leżymy wykończeni 3,5 km od miejsca gdzie wstaliśmy rano.
Kończę i wbijam się do podmokłego, lecz ciągle ciepłego śpiworka. Pada deszcz. Coś mi dzwoni w uszach, wydaje się że gra jakaś melodia. Na zewnątrz ? Skąd ? Po chwili orientuję się że to Czapa zasnął z playerem w uszach. Naprawdę ciężki dzień.
12 Maj
Dzisiaj rekordowa odległość 5.3 km. ! Całą noc padał deszcz, rano deszcz. Leżymy do 10. Zostać czy iść ? Spiwory siąkną wodę jak gąbka. Czapa nie ma przeciwdeszczówki. Jednak decydujemy się ruszyć. Czapę wraz z plecakiem owijamy przedsionkiem do namiotu. Idziemy. Pada bez najmniejszej chwili przerwy. Można ciągnąć sanki (przynajmniej nie trzeba się wracać ). Jest ciężko ale powoli człapiemy. Wokół same górki i kratery z jeziorkami na dnie które musimy omijać. Po 3 h wydostajemy się na bardziej otwarty teren. Oboje jesteśmy bardzo mokrzy. Gdy się zatrzymujemy momentalnie robi się zimno. Idziemy więc. Krok po kroku do przodu. Śnieg mokry. Do góry i w dół. Sanki ciężkie. Z każdej kolejnej górki widać jeszcze więcej górek. Gdzie ten płaski lodowiec ? Rozbijamy obóz zupełnie przemoczeni. Śpiwory wilgotne. Podłogę wykładamy paczkami z jedzeniem. Już w śpiworach. Muzyka w uszach. Jutro pewnie się nie ruszymy jak będzie padać. Słucham składanki od Idy. Ciekawe jak oni ? Mały jest taki fajny.
1 3 Maj
Wreszcie dotarliśmy w miarę normalny teren. Wstaliśmy rano, ciągle padało. Mimo wszystko po śniadaniu zdecydowaliśmy się ruszyć. Na szczęście przestało padać. Ruszyliśmy więc przed siebie. Dalej kratery z jeziorami które trzeba omijać i wędrówka jak w labiryncie, to w górę to w dół. Trochę podsuszyliśmy rzeczy na słońcu. Tochę nas też przypiekło.
Po południu wydostaliśmy się wreszcie na bardziej otwarty teren. Wreszcie zaczęliśmy iść. Pokonaliśmy w sumie 7 km w lini prostej. Teraz już po kolacji. Słucham sobie Dżemu. Malaspina tutaj wygląda jak wielka śniegowa pustynia. Po drodze też przez chwilę niesamowity widok na Mount Logan (tak nam się wtedy wydawało, podczas gdy w rzeczywistości były to dużo niższe góry daleko przed Loganem). Może się uda jutro dotrzeć do „wejścia” ?. Dobranoc.

Brak komentarzy: